Od dwunastu lat, rokrocznie, gdy nadchodzi pierwszy września, mieszkańcy Valparaíso wychodzą na ulice i Plaza Anibal Pinto by uczestniczyć w Gay Pride. Data nie jest przypadkowa. Dokładnie tego dnia w 2006 roku doszło do podpalenia klubu LGBT w Valparaíso, na wskutek którego kilkanaście osób straciło życie. To dzień-symbol destrukcyjnego wpływu uprzedzeń wobec drugiego człowieka. Chilijskie Stonewall, które zmieniło bardzo wiele, zarówno w niewielkim mieście, liczącym raptem 220 000 mieszkańców (mniej więcej wielkości Częstochowy), jak i w całym kraju. To również czas na oddanie hołdu wszystkim ofiarom nienawiści, których nie brakuje w nawet najbardziej liberalnych krajach świata.
Chile nie znajduje się na podium najbardziej LGBT-friendly państw Ameryki Południowej. Urugwaj jest bezsprzecznym liderem w regionie, ale lepszą sytuację zastaniemy też choćby w Kolumbii, Argentynie i Brazylii. Niemniej jednak Chilijczycy mogą pochwalić się ustanowionymi w 2015 roku związkami partnerskimi, uznaniem małżeństw zawartych poza granicami kraju, licznymi kampaniami społecznymi na temat poszanowania praw osób transpłciowych i przyznania praw adopcyjnych osobom nieheteronormatywnym oraz na temat samych małżeństw, które opozycja zadeklarowała wprowadzić po wygraniu następnych wyborów (a niemalże pewnym jest, że je rzeczywiście wygra). Jest jeszcze jeden powód do chwalenia się – wedle najnowszych badań, poparcie społeczne dla małżeństw jednopłciowych w kraju wynosi, bagatela, 60%, a walka o równość jest istotna dla wszystkich obywateli, co objawia się bardzo powszechną aktywizacją nie tylko osób LGBT, ale i heteroseksualnych. Żeby podkreślić wyjątkowość tej sytuacji pozwólcie że przytoczę tylko ostatnie badania przeprowadzone na ten sam temat w Polsce, wskazujące iż poparcie dla małżeństw jednopłciowych oscyluje na poziomie… 5% (5% zdecydowanie tak, nieco ponad 25% raczej tak). O obecności i zaktywizowaniu społecznym ogółu osób heteroseksualnych na rzecz LGBT w kraju nad Wisłą nie ma co wspominać.
No dobrze, ale czy rzeczywiście jest aż tak cukierkowo? Czy społeczeństwo chilijskie jest wyjątkowo tolerancyjne, czy też jest to wyłącznie legislacyjny progres, który nie niesie za sobą żadnych realnych zmian? Przecież za dyktatury Pinocheta, która skończyła się ledwie w 1989 roku za stosunki jednopłciowe można było trafić do więzienia. Choć po wprowadzeniu demokracji było to już tylko martwe prawo, sam stosunek gejowski lub lesbijski zalegalizowano dopiero w 1999 roku.
W roku 2016 w regionie Limache została zamordowana 23 letnia lesbijka wracająca do domu z przyjęcia, w 2017 na południu kraju ktoś usiłował podpalić klub LGBT, na szczęście został zatrzymany na czas – w sądzie argumentował swoją decyzję słowami „Bóg nienawidzi gejów”, w 2018 jednopłciowa para została w agresywny sposób wyproszona po pocałunku z restauracji w Santiago (stolica kraju), musiała interweniować policja. Incydenty zdarzają się więc co roku i niektóre z nich potrafią być tragiczne w skutkach, jednak przyznać trzeba że przemieszczając się po ulicach, pary jednopłciowe czy poliamoryczne mogą czuć się bezpiecznie. No, może na tyle bezpiecznie na ile można się czuć w Ameryce Południowej w ogóle. Pamiętajmy że rzeczywistość wygląda tutaj nieco inaczej i w niektórych dzielnicach większych miast o bezpieczeństwo w ogóle dość trudno. Mimo to sytuacja tu, gdzie obecnie jesteśmy, jest stokrotnie lepsza niż w kraju, w którym przyszło nam się urodzić.
W przypadku samej parady – kontrmanifestantów nie było w ogóle. To standard. Gdyby tak nie było, nie oddelegowano by raptem sześciu policjantów by zabezpieczyć dwutysięczny tłum przechadzający się po ulicach. Szczególnie, że drugie tyle osób ustawiło się wokół trasy przemarszu by obserwować wydarzenie z zewnątrz. Radosna odmiana po polskich paradach gdzie gay pride rozpatrywany pod kątem ilości mundurowych wygląda jak stan wojenny, a prowokacje ze strony smutnych, łysych panów zdarzają się co krok (Wtrącę ciekawostkę – czy wiecie, że łysina to tutaj fryzura, czy może bardziej jej brak, często sugerujący nieheteroseksualną orientację mężczyzny?)
Tegoroczny marsz zadedykowany został osobom transpłciowym, bowiem 4.09, czyli już za kilka dni, odbędzie się duża dyskusja w parlamencie na temat ułatwienia procedury korekty płci. Obecnie do zmiany dokumentów potrzebny jest uprzedni zabieg chirurgiczny, który od 2013 roku jest finansowany w ramach powszechnej służby zdrowia. Rząd rozważa ułatwienie procedury poprzez wykreślenie konieczności zabiegu lub specjalnej zgody sądowej. Choć obecnie rządzący to prawica, szanse że nowe prawo zostanie ustanowione są spore. Przede wszystkim jest to partia, która potrafi opowiedzieć się za związkami partnerskimi i jest wyczulona na kwestie LGBT (mimo że małżeństw jednopłciowych już nie popiera). Ponadto ostatnimi czasy kraj żyje tematami przemocy wobec kobiet i osób transpłciowych, przede wszystkim przez głośny chilijski film, który zdobył oskara „Una mujer fantastica”.
Drugi motyw przewodni, obecny rokrocznie od dwunastu lat to apel o równe prawa, wprowadzenie edukacji równościowej do szkół i walka z przemocą na tle homofobicznym i seksistowskim. Między występami drag queen (w tym tej najstarszej w kraju), darmowymi lekcjami tanga dla par jednopłciowych, pięknymi układami choreograficznymi, dużo mniej udanymi występami wokalnymi, przypominającymi karaoke o 3.00 nad ranem i przemówieniami władz oraz organizatorów odczytujących postulaty eventu, znalazł się jak zawsze czas na rozmowę z rodzinami osób, które zginęły w zamachu z 2006 roku. Były łzy wzruszenia, był krzyk miłości wysłany w niebo zamiast standardowej minuty ciszy, było dobitne podkreślenie, że homofobia negatywnie potrafi wpłynąć nie tylko na życie osób LGBT, ale i ich rodzin oraz przyjaciół.
Choć event zaczął się już o 16.00, sam przemarsz rozpoczęliśmy po godzinie 20.00. W zabawie uczestniczyły cztery samochody przerobione na platformy muzyczno-taneczne, trzy tęczowe motocykle, rozradowany dwutysięczny tłum, grupka, niosąca ogromną, kilkunastometrową flagę osób transpłciowych. Były tańce na finiszu i drag queen strzelające pistoletami na wódkę wprost do ust przechodniów, szalejąca zakonnica w przebraniu, lokalne hity muzyczne (jak, przykładowo „Natti Natasha – Sin Pijama” albo „Karol G – mi cama”. Zainteresowanych odsyłam na youtube). Kto chciał protestować bawiąc się, szedł koło jednej z wymienionych platform, kto chciał to zrobić zwyczajnie maszerując, mógł ustawić się za jednym z wielu bannerów postulujących równość, szacunek, zmiany w systemie edukacyjnym, czy podkreślających obecność rodzin osób LGBT czy poszczególnych fundacji, ugrupowań i partii politycznych.
W tłumie maszerowali wszyscy – rodziny i pary różnopłciowe, pary jednopłciowe, osoby w każdym wieku – od dzieci po starszyznę, obcokrajowcy, Mapuche, osoby w strojach za które nawet przeciętny konserwatywny polski gej by całe zgromadzenie wysadził w powietrze w niesłusznej obawie o PR całej społeczności, drag queen, miśki, skórzaki, motocykliści i… tych sześciu policjantów podzielonych na dwie grupy po trzy osoby na początku i na końcu całej parady.