Długo się zastanawiałem nad właściwym sposobem podjęcia tego tematu. Najwyraźniej wystarczająco długo, by dojść do wniosku, że nie muszę niczego tłumaczyć, usprawiedliwiać czy łagodzić. Wystarczy opisać to, co widzieliśmy po drodze, beż żadnych dodatków, czy interpretacji. Także bez zdjęć.

Gdy wyruszyliśmy z Gósol w dalszą tułaczkę, mieliśmy w planie iść ile będziemy tylko chcieli lub mogli w stronę Madrytu. Upalne słońce dawało się nam we znaki od momentu gdy zeszliśmy z Pirenejów na równiny i pierwszym terenem, na którym nie odczuwało się braku wody to rejon nad rzeką płynącą przez Balaguer i Llejdę. Wręcz przeciwnie – wzdłuż jej nurtu rozciągały się cudowne sady, we wrześniu obsiane cudownymi owocami, pełnymi słońca i słodkich soków.

Bez problemu maszerowaliśmy prostymi ścieżkami, po jednej stronie mając rzekę a po drugiej rzędy drzew z brzoskwiniami, jabłkami i gruszkami. To naturalne dobro było na wyciągnięcie naszych rąk, choć trochę nas powstrzymywały domysły, że pewnie obficie owoce są obficie pryskane różnymi chemikaliami.

Tak czy inaczej wrażenie było wspaniałe. Zaraz po doświadczeniu suszy i pustki między wzgórzami Katalonii, gdzie tylko straszą porzucone ruiny domostw i dworów, odmiana obfitości wody i urodzaju wprawiła nas w wyśmienite nastroje. Choć i zaraz miało się to zmienić.

Gdy początkowo wkroczyliśmy w hektary sadów i kanałów nawadniających, było późne popołudnie i nie widzieliśmy nikogo, kto nadzorowałby te tereny. Stąd zrodziło się we mnie pytanie, może trochę marzycielskie, któż może być ogrodnikiem w tym raju? Wspaniała natura musi mieć też wspaniałych mieszkańców.

Po jakimś czasie zaczęły nas wymijać traktory z przyczepami, załadowanymi skrzyniami z zebranymi dziś owocami. Szybka akcja zwiezienia załadunku z pomiędzy rzędów drzew wykonana była maszynowo przez podstarzałych Hiszpanów i nawet zanim wyszliśmy spomiędzy sadów, po nikim ponownie nie było śladu.

Następnego dnia, gdy jak zwykle wraz ze świtem wyruszyliśmy w dalszą drogę, spotkaliśmy inny rodzaj pracowników tych sadów. Mijaliśmy pojedynczych, idących dwójkami lub małymi grupkami czarnoskórych mężczyzn. Już nie szybko-sprawnie na traktorach, tylko na piechotę, gdzieś do zakątków tych połaci sadów, by zbierać plony cały dzień. W upale, bez źródła pitnej wody, z cudami natury, które są jednak niejadalne bez przedniego przemycia wodą.

Wraz ze zbliżaniem się do pierwszej miejscowości, zaczęły wyrastać przeróżnej postaci budy, prowizoryczne konstrukcje i pustostany, w których mieszkają ludzie, wykonujący ten rodzaj pracy. Nasze domysły, które poczęły się rodzić wraz z porankiem, potwierdziły się w miejscowości Corbins – która w żadnej mierze nie jest turystyczna, ma stary plac i zamknięty kościół, niezatłoczone ulice i mnóstwo niedokończonych budynków, bez okien, elektryczności czy czegokolwiek czyniącego je zdatnymi do zamieszkania.

Mimo tego były zasiedlone przez ludzi, głównie czarnoskórych, którzy kryli się w nich przed upałem, suszyli ubrania lub składowali różne rzeczy, które posiadali. Gdy po krótkim odpoczynku opuszczaliśmy Corbins – jak najbardziej chciałem wyprzeć myśl, że ogrodnik raju jest niewolnikiem.


Od 2011 brytyjski The Guardian raportuje sytuację wykorzystywania imigrantów w południowej części Hiszpanii – Almerii. Tam czarę absurdu wypełnia sąsiedztwo turystycznego raju – Costa del Sol i oddalonych o kilka kilometrów ogromnych połaci szklarni, w których pracują ludzie z Afryki. Bez dokumentów i legalnego pobytu, nie pozostaje im nic innego jak starać się codziennie o zatrudnienie do pracy w ciężkich warunkach, bez gwarancji zapłaty, a jeśli już to wiele poniżej minimalnej płacy. Bez możliwości sprzeciwu, domagania się praw lub uczciwej zapłaty – są łatwym celem do wykorzystania. W czasach kryzysu ekonomicznego również i pracy brakuje – zatem najczęściej zdani są na pomoc organizacji charytatywnych, np. Czerwonego Krzyża.

The Guardian – Spain’s salad growers are modern-day slaves, say charities

Najwidoczniej nie jest to problem jedynie w Almerii. I mimo, że Europejska Konwencja Praw  Człowieka zabrania niewolnictwa, mimo, że numer obecnego wieku to 21, mimo, że kontynent nazywa się Europa. Nie ma to najwyraźniej zastosowania. I choć można usiłować argumentować, iż nikt nie jest zmuszany do wykonywania tej pracy – ergo nie jest to niewolnictwo – to jaka jest różnica między przymusem a brakiem jakiejkolwiek innej możliwości?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *