Kiedy rejestrowaliśmy się na portalu workaway, sami nie wiedzieliśmy do końca czego oczekiwać. Spodziewaliśmy się pracy na pół czy 1/3 etatu w zamian za nocleg i podstawowe wyżywienie, spodziewaliśmy się szefa, jasno wytyczonych zasad, szczegółowego zakresu obowiązków i, postraszeni doświadczeniami niektórych naszych gości z couchsurfingu, spodziewaliśmy się również że może być na tyle nieciekawie, iż trzeba będzie zbierać się do drogi wcześniej niż planowaliśmy.

Zupełnie nic z tych rzeczy się nie sprawdziło.

Roger, dojrzały mężczyzna, prowadzący schronisko, w którym przyszło nam zamieszkać, nie był i nawet przez moment nie próbował być nam szefem. Oczywiście, pokazał nam pierwszego dnia jak wygląda obiekt i podstawowe obowiązki związane z utrzymaniem hostelu, ale to by było na tyle.

Sprzedaż przekąsek podczas jednego z organizowanych eventów. Za stołem Roger i Stephanie

Codzienne obowiązki zostały rozdzielone na cztery osoby – naszą dwójkę, Stephanie (dziewczynę z Niemiec, która również pracowała na workaway u Rogera) i samego Rogera, który robił równie wiele, co i my. Nikt nie oczekiwał, by stawić się na miejscu o jakiejś konkretnej godzinie, czy przepracować odpowiednią ilość czasu. Sami decydowaliśmy kiedy i jak długo chcemy coś robić, sami znajdowaliśmy sobie również zajęcia, dbając o dom, jakby był naszym.

Był naszym. Roger i Stephanie stali się dla nas rodziną. Wspólne posiłki, wzajemna pomoc, rozmowy – spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Nasz gospodarz dbał również o to, by dostarczać nam możliwie najwięcej rozrywek, ale o tym za chwilę.

Cała czwórka w komplecie

Cóż więc takiego robiliśmy w tym Moli de Gósol, jak wyglądała tam nasza codzienność, czym właściwie jest samo Moli i gdzie się znajduje?

Zacznijmy od tego czym jest Gósol. To maleńkie miasteczko położone jest tuż pod szczytem Pedraforca i dzięki tej lokalizacji czerpie profity, będąc popularną destynacją turystyczną. W miasteczku znajdują się dwa sklepy, aż trzy restauracje, zamknięty na cztery spusty kościół, biblioteka i informacja turystyczna. Jest tu też Muzeum Pabla Picassa, bo sam Picasso, nim jeszcze był sławny, chodził po okolicznych górach, nocował w Gósol, przyglądał się kanciastym szczytom, a po powrocie do domu zapoczątkował kubizm.

Za miasteczkiem, na pobliskim wzniesieniu rozciągają się ruiny zamku.

Mieszkańców w Gósol jest łącznie koło dwustu, co czyni miejscowość istną metropolią w regionie, szczególnie gdy do tej liczby doda się jeszcze tych pięćdziesięciu turystów zamieszkujących łącznie dwa campingi, hotel i nasze schronisko.

No właśnie Alberg Moli de Gósol to górskie schronisko, zlokalizowane w odległości koło 1 km pieszej wędrówki od miasteczka, w budynku starego młynu (czyli Moli). Jak młyn, to w okolicy też rzeka. Źródło znajdowało się nieopodal, więc rzeka posiadała krystalicznie czystą, orzeźwiającą wodę, w sam raz do wypicia.

Roger jest artystą znanym w okolicy ze swych instalacji, z gry na instrumentach (akordeon, gitara), z fotografiki, ciekawych kolaży, które tworzy głównie na potrzeby przygotowywania plakatów o eventach, z ceramiki i w końcu z zimowego festiwalu artystycznego, który organizuje od kilkunastu lat oraz z niezliczonej ilości pomniejszych eventów, odbywających się w jego schronisku. Sami mieliśmy okazję posłuchać jak gra na instrumentach, uczestniczyć w procesie twórczym przy powstawaniu jednego z plakatów, pomagać przy organizacji koncertu jego znajomych w schronisku i uczestniczyć w festiwalu artystycznym w pobliskiej miejscowości, Josa de Cadi, gdzie jego znajomi robili improwizacje kontaktowe, instalacje artystyczne, mapowanie na ścianach za pomocą durszlaku i animacje z wylewanej na slajdy farby do muzyki na żywo.

Koncert Bossa Nova w Moli de Gósol

Poza przydomkiem artysty, naszemu gospodarzowi śmiało można przypisać jeszcze jedno określenie. Określenie charakterystyczne dla niemal wszystkich gospodarzy z workaway, czyli – ecofriendly. Tak, workaway zrzesza charakterystyczną grupę ludzi, którzy pracy nie traktują jako sposobu na wzbogacenie się, którzy kapitalizmowi pokazują środkowy palec i którzy pracują tylko wtedy gdy muszą lub tylko tak długo jak sprawia im to przyjemność, a swoją pracą nigdy nie szkodzą innym i środowisku.

Tym samym wodę mieliśmy w kranie wprost z rzeki, energię ze słońca (choć i to, wedle naszego gospodarza nie było dość czyste, bo wymagało posiadania baterii; w przyszłości planuje wybudować turbinę i czerpać prąd wprost z rzeki), żywność natomiast w zdecydowanej większości z ogródków warzywnych, których łącznie miał w okolicy trzy. Sam Roger był też wegetarianinem, lecz nie stanowiło dla niego problemu, że my mięso jemy.

Dzięki ogródkom Rogera dowiedzieliśmy się co nieco o irygacji, uprawie i zbiorach grochu (z wykorzystaniem technik z I poł. XX wieku), w końcu o okresach zbioru poszczególnych warzyw.

Mieszkaliśmy w osobnym budynku, będącym starym młynem. Mieliśmy prywatną toaletę, dwa łóżka, mnóstwo kontaktów do ładowania sprzętu, biurko i kurniki tuż za ścianą, dzięki czemu nie trzeba było nastawiać budzika.

Jedna z partnerek naszego poligamicznego budzika

Wstawaliśmy dość późno jak na nas. Przywykliśmy podczas tułaczki do zbierania obozowiska wraz z nastaniem świtu, a tutaj tymczasem zbieraliśmy się dopiero koło godziny ósmej, by zacząć przygotowywać śniadanie wraz z innymi.

Później zmywaliśmy naczynia, czasem sprzątaliśmy po gościach, zamiataliśmy w domu, czy rąbaliśmy drewno na opał. Z tej ostatniej czynności zresztą powstał mały projekt artystyczny, kiedy z drewna ułożyliśmy niewielką chatkę. Tworzenie chatki było świetną zabawą (no, może poza tymi dwoma momentami gdy nam się rozpadła) i intrygowało ludzi, którzy zbaczali ze szlaku by porozmawiać z nami o naszej wizji artystycznej.

No dobrze, ale teraz może coś o wycieczkach. Wspominaliśmy już, że byliśmy wraz z Rogerem w Josa, na festiwalu artystycznym. Nie była to jednak jedyna wycieczka z naszym gospodarzem. Na Krzyśkowe urodziny byliśmy w rezerwacie paleontologicznym Fumanya (z największym w Europie odkrytym skupiskiem śladów dinozaurów), co opisywaliśmy na naszym facebookowym profilu. Wspólnie też udaliśmy się na zakupy do Andory, robiąc po drodze liczne postoje przy rzeczkach, punktach widokowych i w co ładniejszych miasteczkach.

Widoki w drodze na zakupy

Z Andorą zresztą wiąże się sympatyczna historia. Jako że kraj nie należy do Unii Europejskiej, na granicy wybiórczo stosowana jest kontrola paszportowa. Andora jest strefą bezcłową, więc trzeba kontrolować ilość wywożonego alkoholu, dóbr luksusowych i tytoniu. Z resztą – cały kraj polami z tytoniem stoi.
No, ale wróćmy do kontroli granicznej – Dla nas Old School, dla Stephanie i Rogera kompletny orient i, zdaje się, nieco stresujący. O ile wjechaliśmy bez problemu, o tyle w drodze powrotnej kazano nam się zatrzymać. Celnik zapytał Rogera skąd jesteśmy, a on, by tylko mógł już jechać wytłumaczył, że z Gósol, tuż za Pedraforcą. Niestety, nie przekonało to naszego celnika, który zażądał dokumentów. I tak okazało się, że z Gósol jest Niemka i dwóch Polaków. Gdy celnik poszedł zweryfikować nasze dokumenty, my wkręcaliśmy Rogera, że właściwie to nasza podróż dookoła świata jest rodzajem ucieczki, a sami jesteśmy poszukiwani przez Interpol.

Jeden z nielicznych budynków w Andorze, nie będących marketem. Kościół VI -XII wiek.

Jeśli ktokolwiek z Was zastanawiał się kiedyś czy warto skorzystać z workaway, szczerze polecamy. Można poznać fantastycznych ludzi, dowiedzieć się czegoś o regionie, w którym się znajduje, oszczędzić nieco pieniędzy i zdobyć nowe umiejętności. Przede wszystkim jednak workaway jest znakomitym narzędziem, bo w opozycji do turystyki zorganizowanej nie stawia nas poza odwiedzanym środowiskiem, nie czyni z nas białych kolonizatorów, fotografujących innych bez zezwolenia i swymi roszczeniami dewastujących kolejne środowiska, zamieniając je w disneylandy, nie mające zbyt dużo wspólnego z rzeczywistością. Workaway pozwala na lepsze poznanie kultury i zwyczajów przez pracowanie z lokalnymi w taki sam sposób jak i oni pracują, jedzenie tego, co oni jedzą, uczestniczenie w życiu codziennym i szczerą rozmowę z kimś, kto staje się członkiem Twojej rodziny na tych kilka najbliższych dni, tygodni, miesięcy czy nawet lat.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *