Wyruszając w rowerową trasę przez regiony Mendoza – San Luis – Cordoba, spodziewaliśmy się nieskończonych pustych przestrzeni (otoczonych płotem). Dodatkowych rozrywek zapewniały nam wielokrotnie przebite dętki, szczera ludzka życzliwość i przydrożne kapliczki z nieznanymi nam dotąd świętymi. Ludowe chrześcijaństwo dla mnie zawsze było ciekawsze od tego głoszonego z Watykanu i nie trzeba dodawać, że przeważnie zwyczaje wiejskie nie znajdują aprobaty hierarchów Kościoła. Trzema głównymi ludowymi świętymi, którym najczęściej poświęcone są te miejsca to: Difunta Correa, San Expedito i Gauchito Gil.

 

 

Napotykaliśmy kapliczki wzdłuż każdej drogi, bez względu, czy była to droga krajowa, czy żwirowa ścieżka między dwoma wioskami. Zazwyczaj było je widać z daleka, ponieważ pomalowane są charakterystyczną czerwienią, umieszczane są wokół chorągiewki i wstążki w tym samym kolorze. Czasami są to po prostu małe domki, niczym dla nieśmiałych skrzatów, a innym razem całe kompleksy, z ławkami, zbiornikiem wody i mnóstwem osobliwych dekoracji. A właściwie – śmieci, gdyby wyjąć je z kontekstu sakralnego. Znaleźć tam można wszystko – od wraku samochodu i rejestracji pojazdów, zabawki dla dzieci, ubrania, słodycze, urządzenia elektryczne, świeczki na zapas, kartki z modlitwami, drobne pieniądze (również i fałszywe dolary), plastikowe kwiaty, różnorodność ozdób, używany gips z czyjeś nogi, zapewne ofiarowany po wyzdrowieniu.

 

 

A także plastikowe butelki z wodą. Cały ogrom, zjawisko nazwane przez nas roboczo „najgorszy koszmar zero-waste”.

 

 

Legenda pierwszej świętej jest co najmniej przyprawiająca o dyskomfort. Lekko mówiąc. Według podań Difunta Correa oczekiwała na swojego męża, który zaginął na wojnie. Wraz ze swoim nowo narodzonym dzieckiem wybrała się przez pustynię, by odnaleźć swojego ukochanego. Przywiązała swoje dziecko do pasa, by nie upuścić go z wycieńczenia podczas zabójczego marszu. Zapewne podejrzewała, iż jest to czyn desperacki, i wiele się nie pomyliła. Dni po jej wyruszeniu, znaleziono ją martwą, oczywiście zmarłą z odwodnienia.  Lecz w cudowny sposób jej dziecko przeżyło, wciąż przywiązane do jej ciała, piło mleko z jej piersi. Stąd przedstawiana jest na obrazach i figurkach jako leżąca na plecach kobieta z niemowlęciem przyssanym do sutka, a jej mleko uznawane jest za święte, choć ona sama nie została uznana przez Kościół Katolicki. Jej kult ma swoje początki w Vallecito w prowincji San Juan, ale rozciąga się w całej północnej Argentynie, również w Chile i Urugwaju. Od lokalnych źródeł dowiedzieliśmy się, że jest to zawistna święta i nie należy z nią rozmawiać, a o jej zawiść modlą się osoby, które chcą ukarać kogoś, kto nie dotrzymał obietnicy. To u tej świętej znajdowaliśmy najwięcej ofiarowanych butelek wody, czasami nawet kilkadziesiąt, usypanych na stosach.

 

 

W przeciwieństwie do świętej Difunty, wywodzącej się z lokalnych wierzeń, święty męczennik San Expedito jest, można nawet rzec, ogólnoświatowym świętym, choć wcale nie popularnym. Jego kaplice można napotkać w wielu krajach, począwszy od Włoch, Polskę (w Warszawie), przez oczywiście w Amerykę Południową po francuskie wysp Réunion. W jaki sposób jego kult zawędrował we wszelakie zakątki świata? Trudno mi orzec. Podług legend był to rzymski centurion, urodzony w Armenii. W skutek prześladowań pierwszych Chrześcijan, został ścięty niedługo po tym gdy przeszedł na nową wiarę. Lecz zanim to się nawrócił, pojawił się przed nim diabeł pod postacią kruka, kusząc go i namawiając, by poczekał z decyzją o przyjęciu nauk Chrystusa do jutra. Wtenczas San Expedito miał wykrzyknąć „Nie będę czekał, zostanę chrześcijaninem już dziś” i rozdeptał kruka. Stąd jest adresatem modlitw wiernych, których sprawy nie cierpią zwłoki, jak i również przedłużających się rozpraw sądowych. Zdarza się, że sąsiaduje w kapliczkach z Difuntą Correą, dzieląc się z nią podarunkami różnej natury.

 

 

 

Trzeci święty to również lokalna postać, choć wypadałoby powiedzieć, ludowy bohater, legenda, a zarazem historyczna postać, której przypisuje się niestworzone rzeczy i cuda. Gauchito Gil, święty buntownik, Janosik i Jezus w jednym, odbierał bogatym, dawał biednym, w wolnych chwilach uzdrawiając chorych. Jego problemy zaczęły się, gdy odkryto jego romans z właścicielką posiadłości, w której pracował. By uciec od gniewu jej braci i lokalnego szeryfa, zaciągnął się do wojska. Obrósł kultem, kiedy to brał udział w niezliczonych wojnach domowych, które w XIX w. toczyły się w Argentynie. Powiadano o nim, że odbijały się od niego kule, leczył rannych żołnierzy. Zmęczony walkami, w końcu zdezerterował, stał się bandytą i jednocześnie bohaterem ludu, cenionym bardziej niż legalne władze. Ostatecznie złapany, torturowany i zastrzelony, po śmierci miał uzdrowić syna swojego zabójcy. Pośród tych trzech świętych, Gauchito zgarnia z pewnością najlepsze fanty – podczas gdy Difunta Correa dostaje wodę w plastiku, on obdarowywany jest winem i papierosami. Jego kult ma swoje centrum w Mercedes w prowincji Corrientes, ale jadąc przez zachodnie regiony również mogliśmy znaleźć Gauchita. A z racji tego, iż zmierzamy do Corrientes, spodziewamy się częstszych spotkań.

 

 

Najbardziej tajemniczym, mrocznym i rozbudzającym wyobraźnię jest kult San La Muerte. Nie mylić z kultem meksykańskiej dziewicy La San Muerte. Powiada się, że sam Gauchito był wyznawcą tej świętej śmierci, tego przykładu synkretyzmu wierzeń chrześcijańskich i Guarani. Z tego powodu ten kult jest potępiany przez Kościół jako zabobony. Urocze.

 

 

Spotkaliśmy jedną kaplicę Świętej Śmierci, a było to doświadczenie mocniejsze niż poprzednie wizyty u pospolitych świętych. Usytuowana na poboczu, zawierała schronienia dla figurek kościotrupów, niewiele ofiar, głównie butelki po mocniejszym alkoholu. Osobliwe ozdoby z zdewastowanych telewizorów o wiele bardziej zbliżały się wyglądem do dekadenckiej instalacji artystycznej, niż po prostu śmieci z czegoś niegdyś wartościowego. Różnica między San La Muerte i pozostałymi ludowymi jest taka, iż Śmierci nie prosi się wstawiennictwo, od niej się żąda przysług. W zamian przestrzegając okrutnego kodeksu, wymagającego od wiernego głodzenia się, torturowania i cierpienia w odosobnieniu. Treść modlitw i rytuałów nie jest też nigdzie spisana, przekazywana jest między wiernymi, którzy utrzymując ten kult w tajemnicy. W zamian San La Muerte obdarza nadprzyrodzonymi łaskami, stąd może i Gauchito Gil otrzymał odporność na kule, jako jej gorliwy wierny?

 

 

Z tych niezaplanowanych spotkań wyłania się część obrazu ludowej religijności wiejskiej Argentyny, z pewnością temat dociekań religioznawców i etnografów, a wręcz studnia bez dna do tematów badań. Ale też i źródło refleksji na poziomie zwykło ludzkim – jak na przykład modlitwy spisywane przez wiernych, zostawiane na kartkach w kaplicach. Dwie z tych, które przeczytaliśmy, złożone zostały przez dwóch braci, którzy stracili swojego trzeciego brata, przypuszczalnie w skutek wypadku. Wspominali go, podkreślając jego rolę w ich życiu, żałując jego losu i w jakimś sensie łagodząc traumę, poprzez ofiarowanie jego pamięci świętym patronom.

 

 

Pora ruszać w dalszą drogę, z myślą, że chęć zrozumienia pewnie nigdy nie zostanie u mnie zaspokojona.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *